when in Amsterdam | when in Summer

It was Summer. And it was Amsterdam. And I couldn’t get enough of this city

Było lato. Lato w mieście. Czasem próbowałam od niego uciec, jadać dalej na południowy wschód, ale w efekcie zawsze wracałam z przekonaniem, że. “I couldn’t get enough of this city”. Amsterdam miał być tylko przystankiem, a zrobił się miejscem, którego za żadną cenę nie chcę opuścić. Nawet za cenę horendalnie wysokich cen i okrutnej pogody.

Po raz pierwszy tak naprawdę odkrywałam „holenderską kulturę”. Choć sam ten termin jest trochę śmieszny, bo czasem mam wrażenie, że i samym holendrom ciężko odnaleźć swoją tożsamość. 

Niewątpliwie jednak zakochiwałam się w tym mieście. Po 2 latach niechęci odwrotnie proporcjonalnej do rozmiaru tego małego królestwa, Amsterdam odmienił mój punkt widzenia. Nagle odkryłam, że bardzo mało znam kraj, w którym żyłam od kilku lat i że wreszcie powoli zaczynam go lubić.

Pora była uciekać, bo zaczynały zachodzić we mnie jakieś niepokojące zmiany. Oswajałam rzeczy, które kiedyś budziły we mnie niechęć. Deszcz zaczynał mnie śmieszyć. Przy odrobinie ładnej pogody przesiadywałam na knajpianych tarasach na zewnątrz, nie zważając na chłodne temperatury. Niegdyś nie mogłam pojąć, jak Holendrzy mogą marznąć na zewnątrz. Teraz sama to robiłam. Na domiar złego odpaliłam holenderskie Duolingo. Po prostu zaczynałam się zadomawiać.

Okolice Oud-Zoud spowite mgłą wcześnie rano to była absolutna magia. Zaczynałam uczyć się ich na pamięć. Kiedy odbywał się finał mistrzostw świata w piłce nożnej, wybrałam się na spacer. Wieczory wigilijne, Wielkanoc to idealne momenty na takie samotne przechadzki. Ulica są jak zaczarowane i nie ma nich nikogo. Uwaga wszystkich skierowana jest do wewnątrz mieszkań. W tym przypadku nawet do wewnątrz szklanych pudeł.

Wieczorne spacery wzdłuż kanałów stanowiły idealne tło do moich przemyśleń. W moim życiu przez ostatnie kilka miesięcy wydarzyło się więcej niż czasem przez kilka lat. A jeszcze tyle miało się wydarzyć. Nie da się jednak ukryć, że przemyślenia te często miały charakter melancholijny.

crooked house

Zaparkowane ulice dalej samochody nie dawały mi spokoju. Ich cena była równowartością mieszkania w moim mieście. Przechodząc Oranje Nassaulaan policzyłam: 11 Tesli, 10 Porsche i 2 Bentleye. To piękno miało w sobie ciemniejszą stronę. I nie chodziło wcale o żadną przemoc domową za drzwiami pięknych zamkniętych domostw (choć pewnie i ta się zdarzała),ale o moją interpretację. Nie mogłam pozbyć się uczucia wszechobecnego dobrobytu, do którego po prostu nie pasowałam.

Mając chłopaka ze wschodu Europy cieszyłam się, że nie muszę wstydzić się za Polskę. Tłumaczyć, czemu nie ma chodników, a demokracja znów spada z piedestału.  

Mimo że piękne, wszystko było mi tutaj bardzo obce. Zazdrościłam ludziom, którzy się tu urodzili i mogli nazywać to miejsce domem. 

Byłam gdzieś pomiędzy. Tęskniłam za Polską, która jednocześnie mnie irytowała. Nie mogłam się doczekać powrotu, a jednocześnie już planowałam moją kolejną emigrację. W swoim odczuciu stałam się swoistym bezpaństwowcem. Na jak długo?

Leave a comment